wtorek, 21 października 2025

Jak czytać Mitologię Słowian Czesława Białczyńskiego - część IV: DOŚWIADCZENIE BEZPOŚREDNIE


 

„Choćbyś i chciała wyjść teraz do tych ludzi, opowiedzieć im, jak się rzeczy mają, zabrzmiałabyś jak ktoś, kto mówi w obcym, nieznanym języku, ponieważ doświadczenie, takie jak to, które cię odmieniło, jest niewysławialne”.

Joanna P. Runika

„Po obu stronach lustra”

 

 

Doświadczenie bezpośrednie a duchowość

W duchowych tradycjach Wschodu od wieków podkreśla się wagę doświadczenia bezpośredniego – przeżycia, które nie jest zapośredniczone przez cudze słowa, dogmaty czy interpretacje. W Indiach mówi się o „pratyakṣa”, czyli o poznaniu poprzez bezpośrednie widzenie. To jeden z filarów klasycznej epistemologii indyjskiej, obok rozumowania i świadectwa tradycji. Oznacza tyle, co „zobaczyć samemu, przeżyć samemu”.

 

Podobnie w buddyzmie ogromne znaczenie ma praktyka medytacyjna, która prowadzi do tego, aby zobaczyć rzeczy takimi, jakie są, bez zniekształceń umysłu. Buddyjskie określenie „yathābhūta-ñāṇadassana” znaczy dosłownie „wiedza i widzenie rzeczy takimi, jakie są naprawdę”. To nie jest teoria – to stan świadomości, który rodzi się w ciszy uważności, w byciu obecnym wobec rzeczywistości.



Dlaczego to takie ważne?

Większość z nas doświadcza świata nie bezpośrednio, lecz poprzez filtr: kultury, religii, wychowania, przekonań. Widzimy nie to, co jest, lecz to, co „powinno być” według naszej tradycji albo co „nam się wydaje”. Doświadczenie bezpośrednie zrywa z tym filtrem – przynajmniej na chwilę. Pozwala zobaczyć, poczuć i doświadczyć życia w jego nagiej intensywności, zanim jeszcze ułożymy je w kategorie.

 

To dlatego hinduscy jogini czy buddyjscy mnisi podkreślają: nie wierz na słowo, sprawdź sam. Buddyzm w swojej istocie nie wymaga ślepej wiary – zachęca do doświadczenia, które staje się twoją własną prawdą.



Klucz do zrozumienia Białczyńskiego


I właśnie tutaj pojawia się pewien most do lektury Mitologii SłowianCzesława Białczyńskiego.


Dla kogoś, kto nigdy nie miał doświadczenia duchowego – kto nie poczuł choć raz, że świat jest przeniknięty obecnością czegoś większego, że granica między człowiekiem a przyrodą, między „ja” a światem, na chwilę się rozpuszcza – jego dzieło może brzmieć jak fantazja literacka albo dziwna zabawa słowami.

 

Ale ktoś, kto choć raz dotknął bezpośrednio duchowego wymiaru rzeczywistości, odnajdzie w tych księgach coś zupełnie innego. Zrozumie, że nie chodzi o katalog imion bogów czy alternatywną wersję dziejów świata, lecz o próbę językowego uchwycenia doświadczenia duchowego. O opisanie w formie mitologicznej tego, co w inny sposób byłoby niewyrażalne.

 

Tak jak Upaniszady czy sutry buddyjskie bywają hermetyczne dla kogoś, kto patrzy na nie tylko oczami racjonalisty – tak samo „Mitologia Słowian” Białczyńskiego otwiera się naprawdę dopiero wtedy, gdy czytelnik wie z doświadczenia, czym jest świat jako sieć powiązań, jako żywa obecność, jako przestrzeń duchowa.



Doświadczenie zamiast teorii

Dlatego lektura Białczyńskiego – podobnie jak lektura tekstów wschodnich mistrzów – nie powinna być traktowana jak wykład z historii czy jak dogmat religijny. To raczej zaproszenie:

  • do refleksji,
  • do spojrzenia poza granice racjonalnego umysłu,
  • do przypomnienia sobie, że duchowość zaczyna się nie od teorii, lecz od doświadczenia.


Kto tego doświadczy, ten w słowiańskich mitach znajdzie echo własnych przeżyć.


Kto nie – zobaczy jedynie zbiór fantazji.

 

Bo niestety – jeśli ktoś nigdy, choćby raz, nie doświadczył stanu, w jaki wprowadza doświadczenie bezpośrednie, ten nie będzie mógł pojąć opisu takiego doświadczenia, który stara się podać mu druga osoba. Cały nasz racjonalny, logiczny umysł sam w sobie nie posiada odpowiednich narzędzi, żeby taki stan „zrozumieć”. Może to zrobić tylko wówczas, gdy człowiek ma takie doświadczenie za sobą. Jeśli nie, niemożliwa jest nawet dyskusja między osobami po takim doświadczeniu i bez niego…



O doświadczeniu bezpośrednim z bloga 

DHARMA I OKOLICE

Link: https://dharmaiokolice.blogspot.com/2013/03/doswiadczenie-bezposrednie.html

W 1799 roku, protestancki teolog Friedrich Schleiermacher opublikował pierwszą ze swoich dwóch wpływowych prac, zatytułowaną Mowy o religii do wykształconych spośród tych, którzy nią gardzą. (…)

 

To do czego dążył wówczas Schleiermacher zgadza się w pełni z większością współczesnej modernistycznej retoryki buddyjskich post-tradycjonalistów (powiedzmy, takich znanych postaci w Polsce jak Brad Warner czy Stephen Batchelor), którzy są odpowiednikami ówczesnych wolnomyślicieli i berlińskiej bohemy Schleiermachera. Jego intencją było ukazanie tego, że ta specyficzna grupa społeczna, owszem, mogła pogardzać dogmatyzmem i klerykalizmem, ale jednocześnie niekoniecznie musiała odrzucać religię.

 

Przeciwko czemu buntują się dzisiejsi buddyjscy post-tradycjonaliści? Otóż buntują się przeciwko temu, co postrzegają jako dogmatyczny charakter buddyjskich nauk oraz przeciwko strukturom oraz władzy buddyjskich instytucji, czyli klerykalizmowi. Co pragną odkryć lub stworzyć, albo co, jak faktycznie twierdzą, odkryli już lub stworzyli, aby ten klerykalizm wyeliminować? Chodzi im o „religię samą w sobie” - prawdziwą esencję nauk, pierwotną Dharmę, jakkolwiek byśmy tego nie nazwali – która tkwi w tym czymś, co określane jest mianem dekadenckiego oraz skostniałego tradycjonalizmu wszystkich dotychczasowych buddyjskich tradycji, za wyjątkiem czystych nauk Buddy Sakjamuniego, albo jakiejkolwiek innej postaci założycielskiej (Nagardżuna? Dogen? Suzuki?, itp.), która im akurat przypadła do gustu, i którą na nowo wyobrażają sobie jako radykalnego reformatora, w którym widzą samych siebie.

 

„Post-tradycjonaliści” mogą się z tym nie zgadzać i twierdzić, że chociaż ich cel jest podobny, to z pewnością znaleźli jakieś nowe sposoby na jego realizację. Wielka przemiana teologii, jaka dokonała się za sprawą Schleiermachera polegała na zmianie samego sposobu definiowania religii, a konkretnie na odstąpieniu od akcentowania znaczenia doktryny i instytucji (dogmat i władza) i skoncentrowaniu się na doświadczeniu, czyli na tym co Schleiermacher w Mowach o religii nazwał „poczuciem Nieskończoności”. Ten rodzaj doświadczenie jest czymś przedwerbalnym (w terminologii filozoficznej tamtych czasów: doświadczenie jest czymś pierwotnym wobec strukturyzowania świadomości przez kategorie zidentyfikowane przez Kanta) i przez to niewysławialne i całkowicie prywatne. Takie rozwiązanie pozwoliło Schleiermacherowi dojść do dwóch wniosków: że (1) doświadczenie to jest doświadczeniem charakteryzującym się czystą bezpośredniością, która dopiero później zostaje podzielona przez myśli oraz że (2) doświadczenie to ostatecznie wymyka się finalnemu opisowi i zdefiniowaniu, a wskutek czego poznawalne jest tylko poprzez bezpośrednie, osobiste doświadczenie.

 

O doświadczeniu tym nie sposób rozmawiać, chyba że tylko pośrednio, i mogą to czynić ci tylko, którzy sami już zaznajomili się z tym doświadczeniem, i co za tym idzie, mogą docenić jego znaczenie i wartość oraz twierdzić, że jeżeli ktoś jest religijnie nieutalentowany, to nie ma podstaw aby prowadzić z nim dalszą dyskusję. Koncepcje te są fundamentem dla twierdzeń, że religia, definiowana jako doświadczenie religijne, jest nieredukowalna do innych czynników, takich jak powiedzmy historia społeczna czy ekonomia oraz że doświadczenie to powstaje wyłącznie samo z siebie (roszczenia sui generis). Takie hipotetyczne doświadczenie jest przedwerbalne i nie może być przedmiotem ocen. Będąc bezpośrednim doświadczeniem rzeczywistości taką jaka ona jest, jest czymś samo-uwierzytelniającym się. Innymi słowy, nie istnieje możliwość, aby racjonalny, refleksyjny namysł mógł być zastosowany wobec twierdzeń opierających się na „religijnym doświadczeniu”. Zaś każdy kto potrafi twierdzić, że posiada dostęp do takiego „doświadczenia religijnego” staje się równocześnie wiarygodnym nauczycielem. (Nota bene: jeżeli ktoś próbujący rozmawiać o tych kwestiach powie, że „tak, ja też miałem takie doświadczenia, zatem mogę się o nie z tobą spierać”, taki ktoś już zaakceptował zasadniczy i bezdyskusyjny fundament na jakim opiera się ta pozycja. Twierdzenie to, by posłużyć się dziś już osobliwie brzmiącym ale wciąż efektywnym epistemologicznym rozróżnieniem Poppera, jest niefalsyfikowalne). Twierdzenie, że przedwerbalne doświadczenie stanowi podstawę i prawdziwą esencję religii, stało się rdzeniem tego, co zostało nazwane później teologią liberalną (chrześcijańskim liberalizmem), a ta z kolei posłużyła do uczynienia tej koncepcji religii, jako religijnego doświadczenia, czymś wielce wpływowym w XIX w., co zostało z kolei przejęte przez filozofów w hermeneutyce, filozofii języka, jak również historyków i psychologów religii. (…)

 


O doświadczeniu bezpośrednim ze strony wisdomlib.org

Link: https://www.wisdomlib.org/pl/concept/bezpo%C5%9Brednie-do%C5%9Bwiadczenie

Bezpośrednie doświadczenie w różnych tradycjach indyjskich oznacza osobiste, bezpośrednie poznanie prawdy. W buddyzmie tybetańskim i theravadzie podkreśla natychmiastowe zrozumienie zjawisk. Według wisznuizmu to osobiste spotkanie z Bhagavanem. Wedanta akcentuje bezpośrednie doświadczenie Brahmana, a njaja – empiryczną obserwację. W historii Indii odnosi się do mistycznych stanów i poezji doświadczenia. Kamashastra wiąże to z reakcjami sensorycznymi, a w religii stanowi podstawę autorytetu religijnego, kontrastując z wiedzą teoretyczną.

 

Buddyzm:

 

W buddyzmie, "Bezpośrednie doświadczenie" odnosi się do osobistego, bezpośredniego poznania rzeczywistości, które wykracza poza czysto intelektualne zrozumienie. Jest to kluczowe w praktyce Dharmy, gdzie osobiste doświadczenie płynące z praktyki jest odróżniane od wiedzy teoretycznej.

 

W buddyzmie tybetańskim, bezpośrednie doświadczenie oznacza bezpośrednie zrozumienie lub spotkanie z rzeczywistością, które kontrastuje z teoretycznymi twierdzeniami dotyczącymi poznania. To bezpośrednie poznanie jest wykorzystywane do obalania argumentów twierdzących, że podstawa uniwersaliów różni się od jednostek.

 

W tradycji Theravady, bezpośrednie doświadczenie odnosi się do natychmiastowego zrozumienia lub wglądu w pojawiające się zjawiska, co jest istotne w praktyce buddyzmu. Nibbana jest urzeczywistnieniem, którego nie można osiągnąć poprzez doświadczenia innych.

 

Hinduizm:


W hinduizmie, "bezpośrednie doświadczenie" odnosi się do osobistego i bezpośredniego spotkania z boskością lub prawdą duchową. Jest to doświadczenie, które jest aktualne, bez pośredników i abstrakcji. W Vaishnavizmie oznacza to osobiste spotkanie z Najwyższym Panem, które przynosi głębokie poczucie radości i spełnienia.

 

Doświadczenie to wpływa na praktykę oddania i pozwala na postrzeganie kirtanu Bhagawana jako aktywności zmysłów. Jest to bezpośrednie rozpoznanie relacji, jaką oddany ma z kochającą formą Bhagawana podczas bhakti. W Vedanta, "bezpośrednie doświadczenie" oznacza natychmiastowe i osobiste spotkanie z prawdą Brahmana, w przeciwieństwie do czysto teoretycznego zrozumienia.

 

W Puranie, to osobiste, przeżyte zrozumienie prawd duchowych jest fundamentalne dla zdobywania mądrości duchowej . W Yoga, jest to wiedza zdobyta z pierwszej ręki, w przeciwieństwie do teoretycznego zrozumienia, szczególnie w kontekście duchowym. W Nyaya, to osobista wiedza zdobyta poprzez bezpośrednią interakcję z czymś.

 

To bezpośrednie doświadczenie jest uważane za niezbędne dla prawdziwego postępu duchowego, ponieważ prowadzi do realizacji duchowych prawd z pierwszej ręki. W Kamaszastrze odnosi się do bezpośredniej reakcji zmysłowej na obiekt, co podkreśla aspekt przyjemności fizycznej związanej z Kamą. Bezpośrednie doświadczenie w hinduizmie to fundament osobistego rozwoju duchowego i zrozumienia rzeczywistości.

 


Bezpośrednie doświadczenie w źródlach lokalnych i regionalnych:


"Bezpośrednie doświadczenie" w historii Indii odnosi się do osobistego spotkania z boskością, podobnie jak u św. Franciszka i Sri Ramakrishny. Jest to podstawa wszelkiej wiedzy i religii. Literatura religijna opisuje to jako poezję bezpośredniego doświadczenia, pełną świeżości. W hinduizmie oznacza coś, co musi być doświadczone bezpośrednio, a nie przez logikę zachodniej nauki.


W źródłach naukowych:

"Bezpośrednie doświadczenie" w kontekście nauki, szczególnie w naukach o środowisku, odnosi się do osobistego zaangażowania i ekspozycji na konkretne wydarzenia. Ma to wpływ na wiedzę, percepcję i świadomość związaną z zagrożeniami. W naukach religijnych, doświadczenie to jest kluczowe dla osobistej realizacji duchowości, w przeciwieństwie do intelektualnego zrozumienia.

 

W filozofii hinduistycznej, bezpośrednie doświadczenie (anubhava, pratyaksa) jest uznawane za ważne źródło wiedzy. W kontekście religijnym, kładzie się nacisk na osobiste spotkania i konkretne rezultaty, a nie na ślepe wierzenia. Rozwój poczucia własnej skuteczności, w naukach o środowisku, następuje poprzez obserwację, pochwały i perswazję, co daje pewność siebie w pokonywaniu trudności.

 

Bezpośrednie doświadczenie kontrastuje z doświadczeniem pośrednim lub zapośredniczonym, stanowiąc podstawę autorytetu religijnego. W kontekście zagrożeń środowiskowych, osobiste doświadczenia wpływają na postrzeganie ryzyka. Sufi-teologowie wyrażali sceptycyzm wobec teologii w odniesieniu do tego konceptu. Jest to centralny temat we współczesnej myśli hinduskiej.

 

 

 

A co można przeżyć, otwierając się na możliwość pełnego przeżycia kontaktu z tym, co boskie?


Posłuchajcie fragmentu z pierwszego tomu Księgi Tanów, 

z Taji 26:

 

„Szedł okręt Niebieski ostro w Górę, pod skłębionymi, wzdętymi żaglami chmurnymi, ponad miarę czernią i granatem pełnymi! Coraz to bardziej dziobisko olbrzymie zadzierał, w niemożliwy sposób do zenitu je wznosząc, w Głębię Niebiańską celując i zanurzając się, w Gwiezdny Gościniec swój wznios pasując, w lot coraz szybszy się rzuciwszy!

A wręgi i maszty jeno drżały i rzęziły, a stępy stękały, burty jego ogniste wstęgi puszczały, iskry od nich ku dołowi, ku Ziemi Matce szły, a Most-Niemost Sterników Gwiezdnego Okrętu Tego, coraz to ku poziomowi okręcał się, koło po nieboskłonie zataczając.

Dziewisław pobielałymi palcami w naprężone do niemożliwości liny wczepił się i całą siłą je dzierżył, co by przy tym koleniu kolistym od pokładu nie odpaść. Rodomira, uczepiona prężnego ramienia jego, wprost oczy z przerażenia przymkła i drżała niczym liść Osiki, kiej pokład cały z Orszakiem Boskim ku wierzchołkowi dziobowemu się przekolibił, a puściwszy strugę ognistą spod kilu, w Ciemność Wszechogarniającą się wyrwał!

Wizg poszedł od tego okrutny, a siła niewidzialna wcisnęła w pokład statku podróżników boskich i ludzkich! Do niego ich przygniotła! Płuca Rodomireczce i jej Dziewisławowi wprost przyprasowała tak, że ino ledwo już dychali. Kiej by mogli głosu użyć, dali by znać bóstwom, co ich uprowadziły z Ziemskiego Padołu, znad Jeziora Świętego, znad sioła Sławy, z Łąk Lężnych Ślęchickich, by nieco pływ ten Niebiański zwolniły, bo zara ducha wyzioną, zara przytomność umu ich opuści!!!... Lecz naraz... cóże to?!!!...

- Ale ja, chrum, chrum, chram, najlepiej ci powiem… – rzecze, po trzykroć odchrząknąwszy,  nadobna Maciora Locha, szlachetnym ryjem roześmianym, w kwiaty bławatka, rumianku i maku ozdobionym, wieńcem z Tojeści Matki Roślin zwieńczona, futrem szczerozłotym po kły dziewiętne swe okryta. – …Najlepiej ci wyłożę, co czynić wpierw, a co potem, chrum!

Wybacz, żem nieco żartobliwa, ale też żarliwa, źrzejąca i źżenna ci ja jestem, a szczerze Siemi-Ziemi i Wodom i Sporom oddana i służąca, a też Światło Świata tu uosabiająca, żeńskie Ra-udawa-(d)niająca. 

(…)

Nagle ciężkość owa straszliwa Dziewisława puściła! Nagle Rodomireczka lekką niczym piórko się poczuła! Oczy rozwarła, czujnie się wkoło siebie rozgląda i spostrzega, że burty okrętu tego, Żaglowca Niebiańskiego, Gwiezdnej Strzały, wokoło się zasklepiły powałą krągłą a przejrzystą, nad jej głową uczynioną. Znów zwyczajnie na ławie siedziała, a trzymać się kurczowo narzeczonego swego nie musiała. Ciężaru swego w ogóle nie czuła, jakby rąk i nóg nie miała, w przestrzeni ciało jej się rozpełzło.

- Nic nie ważę! Nie ważę! Wagę swoją całą utraciłam! I całą powagę swoją żem zatraciła! Ja nic nieważę! Całkiem jużem nieważna?! Przez nieuwagę moją żem się utraciła?! Znieważona się czuję! Któż ci to mię, mojej ważności pozbawił? Biada mu, biada!!!

- Nieważna? Nieważne znieważenie, nieuwaga, niewaga – głos boski słyszy, który znikąd się dobywa – złuda to ci ino. Za chwilę, kiedy okręt nasz, Roję naszą, przez Reje na Rakach kutych okręcim, cały on się obróci, i w rotację padół ten nasz chwilowy na powrót puszczonym będzie. Władanie sobą odzyskasz, ciężar ci twój, wagę ci całą twoją i powagę, i powab wrócim!

I stało się! Kątożagle dryfującej fregaty Wszechświata skręciły się na słupniach w rotory. Syk wdarł się po Styku w międzyprzestrzeń i poszybował po spinie Lęgolancy. Zerwał się wicher mocarny, rwący Przed­stworza w strzępy.

- Słuchaj!”


poniedziałek, 20 października 2025

Vejan - głos z serca Świętego Gaju

 Preklad do slovenčiny nájdete nižšie.


Dziś mieliśmy pierwszy, mocniejszy, jesienny przymrozek. Od północnej strony, w cieniu, trawa pozostała biała niemal do dwunastej… A nad ranem spadające z drzew liście stukały o siebie nawzajem, tak były zmrożone.

Zawsze, gdy nadchodzi ta późna jesień — zimna, ciemna, deszczowa, zapowiedź nieuchronnie zbliżającej się zimy — myślę o Vejanie.


Jak ty przetrwasz kolejną zimę, piękna, delikatna duszo?

Jego muzykę poznałam wiele lat temu — tak dawno, jak dawno istnieją jego najstarsze nagrania na YouTube.
Tylko gitara i jego głos. Tak czysty, tak ciepły… pełen dobra i ducha.

Kocham Vejana. Najczystszą ludzką miłością — miłością dziecka lasu do dziecka lasu. I nieważne, że formalnie nie jestem już dzieckiem. Kochając go, znów się nim staję.


Kocham go też inaczej — miłością artysty do artysty.
Ale wtedy ta miłość boli.

sobota, 18 października 2025

Jak czytać Mitologię Słowian Czesława Białczyńskiego - część III: JAK SIĘ DZIELI POMARAŃCZA?

 


Zanim – w odpowiednim osobnym wpisie – przejdziemy do omawiania panteonu słowiańskich bogów zaproponowanego przez Czesława Białczyńskiego, niech wolno mi dziś będzie (w ramach wprowadzenia do tego tematu i pierwszego komentarza) zacytować fragment mojej powieści, która wkrótce ukaże się drukiem.

 

„PO OBU STRONACH LUSTRA”

Joanna P. Runika

 

„(…)

— Jadłeś kiedyś pomarańczę? — spytała.

Spojrzał na nią nieco zdezorientowany.

— Zdarzyło mi się — przytaknął. — Czemu pytasz?

— Żebym mogła odpowiedzieć na twoje pytanie, muszę wiedzieć, czy jadłeś pomarańczę. Albo — czy przynajmniej wiesz, jak wygląda.

— Występując na przyjęciach u bogaczy, nawet taki nędzarz jak ja może czasem zakosztować luksusów — odparł. — Albo je sobie przynajmniej obejrzeć — dodał z lekkim przytykiem, akcentując to niezręczne słowo.

(…)

— Wiesz zatem — powiedziała powoli — że pomarańczę możesz rozkroić na dwoje.

Puściła go i dłonią zrobiła w powietrzu gest cięcia.

— I że w przekroju ukażą ci się poszczególne cząstki. Możesz też, zamiast kroić wpół, od razu ją na nie podzielić...

Bawiło go, jak przy tym gestykulowała. Niemal widział, jak się z owocem obchodzi.

— Każdą z tych cząstek — mówiła dalej, obrazując to ruchem palców — da się pochwycić osobno, co ułatwia przezroczysta błonka stanowiąca przegrodę. A gdy ją zdejmiesz... — zawiesiła głos — okazuje się, że cząstki składają się z jeszcze mniejszych, bardzo licznych, ciasno ułożonych przy sobie pęcherzyków z sokiem.

— Tak. Taka właśnie jest pomarańcza — potwierdził.

— I taka też jest słowiańska duchowość. Właśnie jak pomarańcza — ogłosiła z satysfakcją, że udało jej się doprowadzić ten rozbiór do końca. — Możesz patrzeć na nią animistycznie — jak na zbieraninę niezliczonych duchów i duszków przyrody. Możesz dostrzegać w niej większe cząstki — bogów i boginie, moce i żywioły. Wtedy twoje spojrzenie będzie politeistyczne. Możesz ją pojmować jako spójnię dwóch połówek — dwoistość natury, dwie przeciwstawne i jednocześnie uzupełniające się i równoważące siły. Możesz wreszcie widzieć ją jako całość, jako jedność — odnosząc się do Najwyższej Istoty obecnej we wszechświecie... czy wręcz nim będącej. To jest już panteizm. A nadto — wstrzymała na chwilę głos, by dać mu do zrozumienia, że ostateczny wniosek dopiero przed nimi — w jakiejkolwiek postaci widzisz tę naszą duchową pomarańczę, wiesz przecież, że jest ona... wszystkimi wspomnianymi wariantami  naraz!

— Chyba się domyślam, do czego zmierzasz — uśmiechnął się. — Mając takie podejście, jesteś w stanie bezkonfliktowo porozumieć się zarówno z szamanem, politeistą, jak i z panteistą — każdej proweniencji.

— Ba, nawet z panenteistą — dodała.

(…)”


wtorek, 14 października 2025

Jak czytać Mitologię Słowian Czesława Białczyńskiego - część II: JA I MOJE DOŚWIADCZENIA

 


Mam na imię Joanna. Z wykształcenia jestem germanistką, a moją pasją – niemieckojęzyczna literatura i filozofia XIX wieku. Na co dzień uczę języka niemieckiego i podstaw etnografii w szkole podstawowej, a po godzinach robię to, co kocham najbardziej – piszę.
Piszę o duchowości słowiańskiej, o przyrodzie, o sztuce i o autentyczności w relacjach.

Prywatnie jestem mamą, partnerką Piotra – założyciela wydawnictwa Slovianskie Slovo – i dość kiepską gospodynią domową z ADHD.

Mieszkamy w Beskidach, w starym domu pod lasem. To miejsce ma swoją historię – mieszkał tu i tworzył Jerzy Przybył, nasz mistrz i przyjaciel. Kiedyś działało tu także stowarzyszenie „Zrzeszenie Słowian”, ale z czasem wygasło. My także przestaliśmy działać społecznie w tamtej formie.
Dziś w bliskości natury wychowujemy syna na Słowianina – choć formalnie nie należymy do żadnego związku wyznaniowego.


Spotkanie z Białczyńskim

Z Czesławem Białczyńskim znam się osobiście. Kiedyś mówiłam o nim „mój drugi tata”. Dziś łączy nas przyjaźń.
Jego twórczość odkryłam jeszcze w liceum, jakieś 23–24 lata temu.

Byłam wtedy już po duchowym rozwodzie z katolicyzmem. Nie zostałam ateistką – po prostu nie mogłam zaakceptować religii, która prawo do duszy i ducha przyznaje wyłącznie człowiekowi.
Dla mnie cały świat był żywy, boski, pełen duchów i powiązań. Nie nazywałam ich po imieniu, ale czułam i czciłam.

Mitologia interesowała mnie od dawna. Na półce miałam Gieysztora, w starszym, małym wydaniu. Ale nie łączyłam jeszcze kropek. Wszystko zmieniła lektura Stworzy i zduszów. To właśnie wtedy to, co znałam, dostało imiona i postać. Potem Księga Tura poszerzyła ten obraz. Dopiero później byłam gotowa na inne, naukowe sposoby opisu słowiańskiego panteonu.

I chcę to podkreślić: w moim przypadku najpierw było doświadczenie – dopiero potem przyszły imiona i systemy. Dlatego nie przywiązuję się do samej nazwy: Mokosz czy Siemia – ważne jest to, by czuć i chronić Matkę Ziemię naprawdę, a nie tylko w słowach.


Spotkanie ze Słowakami

Ten sposób myślenia zaprowadził mnie w końcu do Słowaków z Rodnej Cesty, której duchowym przewodnikiem jest Žiarislav.
U nich znalazłam to, czego szukałam: codzienność przenikniętą słowiańską duchowością, nie tylko teoretyzowanie. „Novodrevo” – czyli nowe, ale zakorzenione w dawnym – i przyrodny sposób życia.

Nie utożsamiam się z żadną z opcji słowiańskich w Polsce. Nie dlatego, że nie chcę – po prostu nigdzie nie czuję się w pełni na miejscu. Jestem gdzieś pomiędzy. Wokół tego środka krąży wielu moich znajomych – i z nimi najlepiej się rozumiem, choć bywa, że brakuje mi poczucia wspólnoty.

Žiarislav, którego książkę mam nadzieję wkrótce przełożyć na język polski, posługuje się tylko kilkoma imionami bogów: Weles, Perun, Mokosz, Dażbóg, Swaróg, Żywia, Łada, Świętowit…
U Białczyńskiego znajdziemy dziesiątki imion, często w żeńskich i męskich odpowiednikach.

Czy to się kłóci? Dla mnie nie.


O imionach bogów

Mokosz u Žiarislava to zupełnie inna bogini niż Mokosz w „Księdze Tura”. Przyznaję – to może wprowadzać pewien zamęt.

Ale kiedy zagłębimy się w to, co jeden i drugi starają nam się powiedzieć o boskiej istocie, o zjawisku, o prawach i zasadach, które ona stanowi, którymi ona jest… wówczas i w jednej, i w drugiej wykładni dostrzegamy głębię, mądrość, wskazówki, jak żyć, by tę istotę swoim życiem – czcić. Różnica polega tylko na tym, że u Žiarislava Mokosz jest tożsama z Matką Ziemią, natomiast u Białczyńskiego obok Matki Ziemi (u niego Siem) znajdziemy dodatkowo męską emanację, czyli skałę (Sim), a także boginię losu, przeznaczenia – i to ją autor nazywać będzie Mokoszą. Zdecydował się na to ze względu na znaczenie tego imienia, które szczegółowo wyjaśnia.

I można to za nim przyjąć albo pozostać przy imieniu Mokosz przypisanemu Matce Ziemi. Jednakże sam jego opis emanacji/zjawiska/ducha/boga naprawdę warty jest zgłębienia.

Co zaś się tyczy „wymyślonej” (częsty zarzut krytyków) przez niego męskiej emanacji… Cóż, mieszkam w górach. Góry są zdecydowanie męskie, twarde i trudne w obyciu, bezwzględne. Nie mają nic wspólnego z żeńską łagodnością, a uprawa tutaj to krew, pot i łzy. Żeby zasadzić sadzonkę, trzeba iść najpierw w odpowiednie miejsce z kilofem. Dodajcie jeszcze do tego krótszy o nawet dwa miesiące okres wegetacji…

Czy zatem z żadnym imieniem, żadną postacią z koła bogów w „Księdze Tura” nie miałam problemu?

Oj, miałam...

Nie czuję na przykład Mąda w roli „Mikołaja”, choć jako energię „mącącą”, która przez „zamęt” do „mądrości” może prowadzić – chyba już nieraz go spotkałam. Ale w Szczodre Gody zdecydowanie odwiedza nas duch dziadów – Dziaduch. Lecz znów – czy to jest coś, o co powinniśmy kruszyć kopie? Przecież nawet w katolicyzmie nie ma pełnej zgody, kto dzieciom przynosi prezenty: tu Mikołaj, tam Gwiazdor, tam jeszcze Dzieciątko, a gdzie indziej Aniołek. I jakoś nie biją się ludzie o to. Czy naprawdę my musimy?

 


Tu dochodzimy do sedna. Trzeba próbować pojąć, co właściwie za imionami bogów stoi: jakie prawa, jakie energie. I jak one wpływają na świat i na nas jako ludzi.

I to jest, moim zdaniem, klucz do Białczyńskiego: nie trzeba brać wszystkiego dosłownie ani na 100%. Można szukać w tym sensu głębszego.

 


Spór o dzieje Słowian

Najwięcej kontrowersji wzbudziła Księga Ruty. Jej publikacja zbiegła się z rozwojem ruchów wielkolechickich i z falą ataków ze strony rodzimowierców, którzy drwili z wszelkich przejawów „turbosłowiańskości”.

Ja – stojąc gdzieś pośrodku  – nie byłam w stanie znieść tej wojny, która rozpętała się miedzy dwoma obozami.


Wierzę, że Słowianie byli tu od bardzo dawna. Dużo dawniej, niż opowiada nam o tym oficjalna historia. Ale nie potrzebuję wizji imperium, którego bała się cała Europa. Nie widzę w tym nic pięknego. Prawdziwym powodem do dumy jest dla mnie kultura duchowa dawnych plemion i język, który ją przechował.

Pamiętam otwarcie muzeum w Suchej Beskidzkiej. Profesor UJ mówił wtedy o ciągłości zasiedlenia tego terenu od minimum 5000 lat. Pokazywał różnicę między urną na prochy – starannie wykonaną – a zwykłym garnkiem z tego samego okresu. To świadczyło o większej trosce naszych przodków o sprawy duchowe niż o codzienny komfort. Moje serce przepełniała duma.

Cenię wizję dziejów Białczyńskiego – szerzej opowiem o tym w osobnym wpisie.
Jednocześnie nie akceptuję bezrefleksyjnego przyjmowania za pewnik istnienia satrapii o nazwie „Wielka Lechia” i tego, że sam autor Mitologii Słowian czasem z tym romansował.

Często się zresztą o to spieraliśmy w prywatnych rozmowach.


On uważał, że należy dopuścić każdy głos i każdą myśl. Ja widziałam granice, których nie powinno się przekraczać, by to, co ważne i poważne, nie utonęło w morzu fantazji i teorii wyssanych z palca...

I niestety – miałam rację, obawiając się, że jego dzieło zostanie wrzucone do tego worka różności z etykietką „turbosłowiańszczyzna”.

A zupełnie nie tym jest.


Twórca i filozof – nie naukowiec!

Trzeba zrozumieć jedno: Białczyński jest pisarzem, poetą, twórcą, filozofem. Twórcy nie obowiązują te same zasady co naukowca. Twórca może bawić się teoriami, prowokować, zadawać pytania.

Twórcy to w ogóle jest ludek dość szczególny – nieokiełznany, niepokorny i przekorny. Zwłaszcza gdy w tym wszystkim tkwi jeszcze geniusz, natchnienie płynące z ducha. Który sam w sobie mąci jak ten Mąd, zanim do jakiejś mądrości nas zaprowadzi…

 

Ingerować w ten proces? Nie sposób. Ani z pozycji doradcy, ani z pozycji władzy. Przypomnijcie sobie Leonarda da Vinci – czy ktokolwiek potrafił go zmusić, by się dostosował albo kończył rozpoczęte dzieła? Czasem pozostaje tylko przyglądać się, jak twórca balansuje na krawędzi, wykonując najdziwniejsze piruety. Gdyby był „pokorny” i „jak wszyscy” – nie byłby geniuszem. Byłby jak wszyscy.

 

Czytając niektóre fragmenty książek i wpisów na blogu Czesława, widziałam, że jest w nich gra, zabawa, odwracanie kota ogonem i ogona kotem. Albo ukryte pytanie o możliwość, sugestie potencjalności. Albo – że coś ma zadziałać jak swoisty paralizator, jak elektrowstrząsy, które cię mają wytrząsnąć ze sztywnego kołnierza świata, którego się nauczyłeś, który wykułeś na pamięć, którego nie poddajesz w wątpliwość.

 

Po co?

Może… żeby pogłębić refleksję?

Może… żeby cię coś wybiło z utartych schematów, stworzyło jakiegoś bajpasa wśród stałych połączeń nerwowych?

Może… żeby zadane pytanie ukazać w zupełnie innym świetle – takim, którego nie znasz, które pochodzi jakby z innego wymiaru, z rzeczywistości potencjalnej…

 

Patrzyłam na takie miejsca w tekście i wiedziałam jedno: niewielu czytelników pozwoli się z tego kołnierza wytrząsnąć. Nie zauważą sympatycznym atramentem (czyli tym niewidocznym gołym okiem) dopisanego znaku zapytania. Wielu za to postawi znak równości między potencjałem a rzeczywistością. Powiedzą: „Białczyński napisał, że tak było!”. To było jak wbieganie prosto w paszcze hienom…

 


Moje doświadczenie

Wiedziałam… Tak, teraz to łatwo napisać…

Prawda jest taka, że czasem rzeczywiście wiedziałam, ale też czasem sama po serii elektrowstrząsów, które się nie skończyły zniknięciem kołnierza, chodziłam ze sztywnym karkiem, czując jedynie swąd spalonych połączeń nerwowych wokół własnej głowy.

 

Tak było, kiedy mi mój drugi tato wyłożył etymologicznie odsłowiańskie pochodzenie niemieckiego jarmarku (Jahrmarkt). Jahr-jar(wiosna) jakoś bym przełknęła, ale Markt (rynek)?! Mnie – germanistce – takie cuda na kiju chcieć wciskać! Byłam wściekła, oburzona, nawet wystraszona: czy Czesław czasem nie oszalał? Nie poniosło go już teraz aby?

 

Ale – myślę… On to zrobił specjalnie. Specjalnie! Tylko… po co?!

 

Tu, gdzie mi wszedł na moje pole, tu mi nie będzie wymyślał! Tu przecież wiem wszystko – na pewno! Gramatycznie-historycznie, gramatycznie-opisowo! Od mojego pola precz, bo widłami pogonię!

 

I nagle… stoję z tymi widłami na polu, przez które opisywane w dalszej części tekstu świąteczne pochody suną. Widzę: idą ludzie. Widzę między nimi bogów i duchy, i prawa ucieleśnione i żywe… Zaczynam czuć coś, co przeczytałam jakby nieświadomie, zajęta zżymaniem się na wymyśloną „jaromarzę”.

 

Tak się tych wideł uchwyciłam, że umysł zapomniał o kilku innych swych funkcjach. Zrobiła się szczelina. I przez tę szczelinę przeniknęłam w przestrzeń, do której dostęp przez chwilę był możliwy – całkiem niestrzeżony.

 

Połączyłam się z duchem na zasadach ducha. Poprzez niepokorny geniusz autora. Przez jego gierki, wytrącające z ustalonych torów. Poleciałam jak wiedźma na Łysą Górę. Tyle że na widłach, a nie na miotle.

 


 

Dwa w jednym, czyli trudność do kwadratu i zysk do sześcianu

 

Nie. Materialista tego nie wytrzyma. To wam od razu powiem.

 

Jest pewna grupa postkatolickich ateistów – tak ich nazywam – którzy jedynie na zewnątrz mogą być rodzimowiercami. Jednak podejście materialistyczne tak bardzo ich determinuje, że choć o wierze przodków mówią, poza podejście stricte naukowe nie wyjdą. To ci, którzy piszą: „Dawniej wierzono, że ……., bo nie rozumiano……. .”

 

Nie jest dobrze, gdy materialista bierze się za analizę dzieła duchowego. Czytać – niech próbuje. Ale z recenzją lepiej żeby się wstrzymał. To jakby daltoniście kazano opisywać kolory. Zobaczy coś, lecz i nie zobaczy czegoś. A to, co zobaczy, zobaczy przez filtr własnego spojrzenia…

 

Z Czesławem Białczyńskim problem jest jeszcze bardziej złożony. Jego dzieło ma charakter nie tylko duchowy. Jest tu ogromna praca ma materiałach źródłowych, jest rekonstrukcja oparta na solidnych podstawach, jest świetna dedukcja, synteza… Ale jest też owa problematyczna dla niektórych duchowość. I nie tylko w formie opisu. To może się mieszać, nie każdy podoła.

 

Ale kto się odważy – ten zyska.

Kto spróbuje, tego to dzieło ubogaci, pogłębi, poszerzy mu perspektywę. A jeśli się uda – może nawet poruszy w sposób, którego nie da się przewidzieć.

 

Białczyńskiego nie trzeba czytać dosłownie.

Trzeba go doświadczyć!

 

Joanna P. Runika


niedziela, 12 października 2025

Jak czytać Mitologię Słowian Czesława Białczyńskiego - część 1: W CZYM PROBLEM?

 


Do tego, by publicznie zmierzyć się z tym tematem, zbierałam się… kilkanaście lat.
W tym czasie zmieniały się trendy i sposoby komunikacji w sieci – a kierunek, w którym to wszystko zmierzało, jeszcze bardziej mnie zniechęcał. Nie miałam – i nadal nie mam – ochoty wchodzić w typowe „polskie piekiełko”, gdzie dwa (albo i więcej) obozy obrzucają się nawzajem błotem, pogardą i etykietami.

Dlatego długo milczałam.
Aż wreszcie dotarło do mnie, że dalsze milczenie oznacza zgodę na to, by życiowe dzieło człowieka, który miał coś bardzo ważnego do przekazania światu, tonęło w tym błocie. Na szczęście na tyle płytkim, by wciąż dało się je ocalić.


W kolejnych wpisach chcę wziąć pod lupę konkretne problemy i kontrowersje, jakie dzieło Czesława Białczyńskiego wywołuje.
Przyjrzymy się częstym zarzutom, ale też trudnościom, na jakie natrafiają czytelnicy.

PIĘDZIMĘŻYK MYSZOTA: JARE GODY

 


MARZANNO! MARZANNO!

TY ZIMOWA PANNO!

W wartkim nurcie rzeki widać odbicie trzymanej nad wodą słomianej kukły. Wkrótce zostanie w tę wodę wrzucona. Czy w tym roku odpłynie bez stawiania oporu? Zaraz się przekonamy... W końcu każdemu zależy, by zima wreszcie odeszła i nastała wiosna.

BIERZ ŚNIEGI I LODY

I PRECZ STĄD DO WODY!


Z KSIĄŻKI DOWIESZ SIĘ:

- kiedy i dlaczego obchodzimy Jare Gody;

- jak się do tego przygotować;

- jakie obrzędy i zwyczaje związane są z Jarymi Godami;

- kim jest Jaryło;

- jak zdrowe i pełne życiowej siły jest jajo;

- dlaczego piszemy pisanki i co z nimi potem robimy;

- jakie znaczenie w obchodach tych świąt mają: wierzba, leszczyna i tarnina;

- czym jest śmigus, a czym dyngus;

- skąd się wziął wielkanocny zajączek;

- dlaczego pieczemy babkę;

- kiedy i w jaki sposób rozpocząć wiosną prace na polu i w ogrodzie.

środa, 8 października 2025

PIĘDZIMĘŻYK MYSZOTA: SZCZODRY WIECZÓR


„NA SZCZĘŚCIE, NA ZDROWIE, NA TEN NOWY ROK!”

Szczodry Wieczór to czas wyjątkowy – czas, kiedy życzenia nabierają szczególnej mocy, gdy wszystko jest „na opak”, czarodziwne, czarodziejne… To czas, który zachwyca nas śnieżnym i lodowym pięknem, smakuje miodem, makiem, orzechami, słodko pachnie kołaczami i żywicznie – igliwiem. Misterium odrodzenia światła wzrusza nas i czyni lepszymi.

NIC DZIWNEGO ŻE JEST TO ULUBIONE ŚWIĘTO DZIECI!

Ale o co właściwie chodzi w tym święcie? Jego dawny sens znacząco różni się przecież od współczesnych świąt Bożego Narodzenia.

poniedziałek, 6 października 2025

An Evíga

 An  Evíga 


Schwere, uferlose Öde
befunkelt sich mit Licht,
das ihre gefror’ne Leere
mit süßestem Blau durchsticht.

Gdy lekarz wydaje wyrok...

 Co byś zrobił/zrobiła, gdyby pewnego dnia lekarz specjalista powiedział ci, że twoje upragnione, ukochane, maleńkie dziecko jest nieuleczalnie chore - i to z twojej winy?

To właśnie przydarzyło się mi.

Schodzę w głąb mojego pękniętego serca, gdzie świeża blizna wciąż jeszcze krwawi, by opowiedzieć Wam, jak wyglądało moje życie przez całych 7 z 12 pierwszych miesięcy mojego macierzyństwa. Co czuje matka, słysząc takie oskarżenie i taki wyrok? Jak wygląda codzienność w oczekiwaniu na potwierdzenie lub niepotwierdzenie straszliwej diagnozy? Może jesteś lub będziesz lekarzem, pielęgniarką, opiekunem osób starszych lub chorych? Może znasz kogoś, kto ma w rodzinie kogoś poważnie chorego? Mnie nic już nie wróci straconego czasu, nie sprawi, że posiwiałe włosy odzyskają barwę. Ale jeśli choć jednej osobie przypomnę tym wpisem, że słowa ranią, a nawet mogą zabić, jeżeli pod jego wpływem choć jeden człowiek nie zostanie tak okrutnie jak ja ugodzony w samo serce - warto zanurzyć pióro we własnej krwi - i opisać to, co nigdy nie powinno się było wydarzyć...

Jak czytać Mitologię Słowian Czesława Białczyńskiego - część IV: DOŚWIADCZENIE BEZPOŚREDNIE

  „Choćbyś i chciała wyjść teraz do tych ludzi, opowiedzieć im, jak się rzeczy mają, zabrzmiałabyś jak ktoś, kto mówi w obcym, nieznanym jęz...